16 września wyruszyliśmy w podróż życia, bo tak z pewnością można ją nazwać. Zdecydowanie łatwo nie było, ponieważ aby dostać się do Australii musieliśmy spędzić w powietrzu ponad 20h. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Mieliśmy przesiadkę w cudownym Singapurze (o którym mogliście przeczytać w poprzednim poście klik), oraz Grecji, Czechach i Austrii. Dodatkowo w Australii jest +8h, gdy u Was kończyła się niedziela, ja zaczynałam poniedziałek.
Opera House to zdecydowanie jeden z najbardziej rozpoznawalnych budynków na świecie. Gmach opery w stylu nowoczesnego ekspresjonizmu jest oczywiście unikalną wizytówką miasta. Panorama Sydney wraz z mostem Harbour i wysokimi zabudowaniami robi wrażenie. Wokół Circural Quay (dzielnica położona nad zatoką) jest wiele restauracji, które proponują dania lokalne (potrawy z mięsa z kangura) jak i specjalności kuchni całego świata, głównie azjatyckich. My tego dnia zdecydowaliśmy się na sprawdzone dania. Ja skosztowałam pizzę, a Mateusz hamburgera z frytkami.
Mimo że w Australii podczas naszego pobytu była końcówka zimy to już w pierwszy dzień pogoda nas rozpieszczała. Trzydzieści cztery stopnie to nawet tutaj anomalia (średnia temperatura zimą to około 20 stopni w dzień). Jednak nie narzekaliśmy i ruszyliśmy na jedną z bardziej popularnych plaż w Sydney - Bondi Beach. Pierwsze na myśl o australijskich plażach przychodzi mi słynny tutaj sport - surfing. Rzeczywiście plaża oblegana była codziennie przez surferów. Nie ma co się dziwić, ocean przy brzegu ma fale nawet do 2 metrów wysokości. Przy tak dużych falach (mimo karty pływackiej :P) pływanie było praktycznie dla mnie niemożliwe. Plaża jest szeroka, piaszczysta i co najważniejsze czysta.
Na pewno kto choć trochę interesuje się podróżami słyszał o basenie Icebergs. Wystarczy spojrzeć na poniższe zdjęcie :O Rajski basen w otoczeniu Oceanu Spokojnego wygląda imponująco. Na mnie zrobił ogromne wrażanie. Dostępny w godzinach od 11:00 do 22:00, a wstęp kosztuje jedyne $9.
Sydney jeszcze bardziej spodobało mi się nocą. Niedaleko centrum jest też park, z którego widać panoramę miasta. Koniecznie spróbujcie trunka z kangurem :) Noce są już nieco chłodniejsze, warto mieć jakąś bluzę lub lekką kurtkę.
Nawet nie marzyłam, że będę kiedyś karmić kangury. Jest to niesamowite doświadczenie, które trzeba przeżyć będąc w Australii. W parku na obrzeżach Sydney można spotkać zarówno większy jak i mniejszy gatunek tych wspaniałych zwierząt. Oprócz kangurów napotkaliśmy się na koale, chyba nie widziałam słodszych misiów :P Udało nam się również spotkać pelikany, papugi i wiele innych zwierząt, których nazw nie sposób wszystkich zapamiętać. Australia to z pewnością raj dla miłośników zwierząt.
W Australii spędziliśmy 2 tygodnie. Wpisy podzielę na dwa, a może nawet na 3 posty.
Ależ tam jest pięknie. I te nocne zdjęcia. Super!
OdpowiedzUsuńCudowna podróż
OdpowiedzUsuń