12:53:00

Pierwsze dni na Hawajach w Honolulu – podróż, jet lag i pierwsze zachwyty

 Pierwsze dni na Hawajach w Honolulu – podróż, jet lag i pierwsze zachwyty

Nasza przygoda zaczęła się jeszcze w Krakowie. Najpierw samochodem ruszyliśmy do Warszawy, skąd mieliśmy lot do Los Angeles. Ten odcinek, około 12 godzin, lecieliśmy LOT-em. Mieliśmy dla córki kołyskę i to był absolutny game changer – mała praktycznie przespała cały lot, bo idealnie trafił się jej czas drzemki, więc podróż przebiegła zaskakująco spokojnie i bez stresu.

Po przylocie do Los Angeles nie lecieliśmy dalej od razu. Pierwszą noc spędziliśmy w hotelu Hilton niedaleko lotniska, żeby trochę dojść do siebie po locie i złapać oddech przed kolejnym etapem podróży. Następnego dnia wsiedliśmy w samolot Hawaiian Airlines i ruszyliśmy na Hawaje – ten lot trwał około 6 godzin. Tym razem nie mieliśmy kołyski, ale po wcześniejszym odpoczynku poszło całkiem sprawnie.
Pierwszy dzień po przylocie na wyspę był… bardzo spokojny. Zmęczenie dało o sobie znać, więc zamiast zwiedzania była regeneracja i odsypianie po tej maratonowej podróży. Jet lag dał nam się we znaki głównie przez córkę – przez pierwsze dwa dni chodziła spać około 16:00 i budziła się koło północy. Nam to jednak aż tak bardzo nie przeszkadzało, bo sami padaliśmy ze zmęczenia około 18:00. Te parę godzin snu, które mieliśmy do jej pobudki, spokojnie wystarczało, żeby potem funkcjonować cały dzień i zwiedzać bez problemu. Zakwaterowanie mieliśmy w Honolulu, w jednym z wysokich budynków niedaleko plaży. Mieszkaliśmy na szesnastym piętrze, więc z okien mieliśmy świetny widok na okolicę i kawałek oceanu. Z samego rana, zaraz po pierwszym przebudzeniu na miejscu, ruszyliśmy do Walmartu na większe zakupy. Ceny od razu dały się zauważyć, wszystko jest wyraźnie droższe niż w Polsce, a nawet więcej niż w kontynentalnych Stanach. Skupiliśmy się głównie na rzeczach dla Emilki: przekąski, chrupeczki, coś na szybko do zjedzenia. Do tego wzięliśmy chleb na śniadania, jakieś szynki i sery, żeby mieć podstawy pod pierwszy poranek i nie latać od razu po restauracjach.
Już kolejnego dnia ruszyliśmy odkrywać wyspę. Zaczęliśmy oczywiście od klasyki – słynna Waikiki Beach. Plaża ma swój klimat – jest czysto, przyjemnie, zupełnie inny vibe niż w europejskich kurortach. Ocean, palmy, surferskie deski i ten hawajski luz, który czuć wszędzie dookoła. Spacerowaliśmy też po okolicy, żeby trochę poznać teren i wczuć się w atmosferę.
Hawaje to zdecydowanie najczystszy stan, w którym byłam – a byłam już w siedmiu różnych stanach USA. Co od razu rzuca się w oczy, to bardzo mała liczba osób bezdomnych w porównaniu do tego, co widuje się w innych stanach. Cała okolica wydaje się zadbana i przyjemna do życia i zwiedzania.
Przez cały pobyt temperatura utrzymywała się około 30°C, ale nie była tak mocno odczuwalna jak np. podczas mojego pobytu w Miami. Powietrze jest tu przyjemniejsze, a ciepło mniej duszne, dzięki czemu zwiedzanie i plażowanie jest dużo bardziej komfortowe.
Mam też już pierwsze zdjęcia na tle wulkanu – Diamond Head, chyba najbardziej rozpoznawalnego punktu w tej części wyspy. Na żywo robi dużo większe wrażenie niż na zdjęciach, a okolica jest zadbana i bardzo przyjemna do spacerów.
Na razie to dopiero dwa dni, ale już czujemy, że będzie co wspominać. W kolejnym poście pokażę świątynię zbudowaną na cześć pierwszych imigrantów z Japonii, przepiękne Botanical Garden oraz te charakterystyczne zielone, hawajskie góry, które wyglądają jak z japońskich pocztówek.

Copyright © 2016 Blog By Paulina , Blogger